Antemurale Christianitatis – Przedmurze Chrześcijaństwa

24 października, 2020 Autor:

Antemurale Christianitatis” – Przedmurze Chrześcijaństwa. Zapewne każdy z nas słyszał ten termin, traktując go jako powód do dumy z dokonań naszych przodków. Jaka jest jednak jego historia?


Polska w zasadzie od niepamiętnych czasów była najbardziej na wschód wysuniętym państwem cywilizacji łacińskiej, tej Respublica Christiana, wspólnoty państw katolickich. Naturalnie wiązało się to z koniecznością ochrony kresów cywilizowanego świata przed hordami barbarzyńców. Jako pierwsza próba tego rodzaju na myśl od razu może przyjść bitwa pod Legnicą, w której to Sługa Boży Henryk II zwany Pobożnym, książę Śląska i całej Polski, poniósł śmierć męczeńską z rąk tatarskich najeźdźców (jest szansa, że niedługo za ten czyn, jak i za całe swoje życie, zostanie beatyfikowany, jako pierwszy pełnoprawny męski władca Polski w historii i pierwszy męski przedstawiciel dynastii Piastów). Można też sięgnąć jeszcze głębiej, aż do czasów Bolesława I Chrobrego i jego dążeń, tak zbrojnych jak i przede wszystkim pokojowych, do nawrócenia pogańskich sąsiadów. Tej roli naszego kraju niewątpliwie świadoma była i stolica apostolska. W korespondencji Władysława Łokietka z papieżem Janem XXII (1323) pada określenie księstwa halicko-włodzimierskiego, będącego wtedy w zasadzie czymś w rodzaju protektoratu Polski, jako tarczy (scutum) przeciwko groźnym hordom tatarskim.

Ten pierwotny etap w dziejach naszego kraju, stanowienie osłony przed najazdami pogańskimi, właściwie zakończył się wraz z unią polsko-litewską i chrztem ostatniego pogańskiego państwa w Europie. W tym samym jednak czasie nad Christianitatis zawisło nowe zagrożenie, znacznie groźniejsze od dotychczasowych. Mowa oczywiście o państwie osmańskim, które w 1369 uzyskało przyczółek po drugiej stronie Bosforu, zajmując Adrianopol (i przenosząc tam swoją stolicę). W 1389 odnieśli wielkie zwycięstwo na Kosowym Polu, podporządkowując sobie Serbię, a w 1396 pod Nikopolis rozbili wielonarodową armię krzyżowców, dowodzoną przez Zygmunta Luksemburskiego, króla Węgier i przez Jana bez Trwogi, syna księcia Burgundii, w wyniku czego podporządkowali sobie resztki niepodległej Bułgarii. Wreszcie w 1453 r. zajęli Konstantynopol, od tego czasu uważając się za jedynych prawowitych spadkobierców Cesarstwa Rzymskiego.

W tej sytuacji to Węgry, strzegące bezpośredniej granicy z państwem osmańskim i jego wasalami, stały się głównym obiektem troski papiestwa i celem wsparcia, jakie winny im udzielać inne kraje Christianitas. Polska, tocząca w tym czasie boje z zakonem krzyżackim, a przy tym zajmująca dwuznaczną stanowisko wobec herezji husyckiej w Czechach, znalazła się niejako na uboczu tego, mówiąc nieco anachronicznie, „starcia cywilizacji”. Sytuacja wkrótce jednak miała się zmienić wraz z wyborem w roku 1440 młodziutkiego Władysława, pierworodnego syna Jagiełły, na tron świętego Stefana. Tuż przed wyruszeniem na wielką wyprawę antyturecką włoski humanista Francesco Filelfo pisał o młodym władcy: „Ciebie świat zowie gwiazdą królów. Tyś jest przedmurzem całej rzeczypospolitej chrześcijańskiej”. Jak wszyscy wiemy, Władysław nie powrócił z tej wyprawy, znalazłszy śmierć na polu chwały pod Warną. Od tego jednak momentu kwestia udziału Polski w obronie południowo-wschodniej flanki Christianitas staje się stałym elementem naszego imaginarium politycznego. Arcybiskup kreteński Hieronim Lando, zachęcając króla w roku 1462 (w mowie wygłoszonej w Krakowie) do rozpoczęcia wojny z Turkami, nazywał Polskę tarczą, murem i przedmurzem (scutum, murus, antemurale) całego chrześcijaństwa.

Zarazem jednak polityka ta była w kolejnym wieku naznaczona pewna dwuznacznością. Z jednej strony, kwestia turecka stała się bezpośrednim zagrożeniem dla unii polsko-litewskiej po tym, jak pod koniec XV wieku państwo osmańskie zyskało bezpośrednią granicę z Wielkim Księstwem Litewskim, na skutek odebrania Mołdawii portów czarnomorskich Kilii i Białogrodu w regionie zwanym odtąd Budziakiem (oraz podporządkowania Turcji całego Hospodarstwa Mołdawskiego jako wasala), a także zhołdowania w 1475 Chanatu Krymskiego. Z drugiej strony – Polacy wcale nie rwali się do walki z Osmanami. Po klęsce Jana Olbrachta w wyprawie mołdawskiej w 1497, do większych walk doszło dopiero w latach 20. XVI wieku, gdy Turcy wdarli się wprost na ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego, zajmując Oczaków (jedyny port na tym litewskim skraju Wybrzeża Morza Czarnego, dzięki któremu możemy się nieco anachronicznie chlubić, że Rzeczpospolita sięgała „od morza do morza”). Mimo iż w tym samym czasie bratanek ówczesnego króla Polski, Zygmunta I zwanego Starym, król Węgier Ludwik Jagiellończyk zginął w bitwie pod Mochaczem, w wyniku czego niemal całe Węgry (wyjąwszy skrawki na północy i zachodzie, znajdujące się głównie na terenach współczesnej Słowacji i Chorwacji), to Polacy dążyli raczej do utrzymania pokoju z islamską potęgą, co udało się w 1533 roku. Zwany czasem „pokojem wieczystym”, traktat istotnie utrzymał się w mocy dość długo, bo przez niemal kolejne sto lat.

Nie oznacza to jednak, że nasi przodkowie chcieli się wyrzec tytułu przedmurza chrześcijaństwa, wręcz przeciwnie – proponowali znaczne rozszerzenie tego muru (w sensie geograficznym), tak, by oddzielał on również Christianitas od zakusów… schizmatyckiej Moskwy. Jeszcze w XV wieku Jan Ostroróg, kasztelan poznański w napisanym przez siebie Memoriale o urządzeniu Rzeczypospolitej, przestawiał Polskę jako kraj, który osłania zarówno siebie, jak Śląsk, Morawy i Czechy oraz prawie całe Niemcy „przeciw Turkom czy Tatarom, a nawet przeciw Moskwie czy Wołochom” (co oprócz szczytnych deklaracji miało również bardzo praktyczne konsekwencje, bowiem według autora stanowiło uzasadnienie odmowy ponoszenia jakichkolwiek opłat na rzecz papieża, które miałyby być przeznaczone na walkę z Turkami). W tym samym duchu, donosząc w styczniu 1525 roku Leonowi X o zwycięskiej bitwie pod Orszą, Zygmunt I chełpliwie przypominał, że Polska sama toczy wojny nie tylko przeciwko Turkom, Tatarom oraz „innym Scytom zza Donu”, ale walczy również z wielkim księciem moskiewskim, owym sarmacko-azjatyckim tyranem, bluźniercą i schizmatykiem, działającym na zgubę „Kościoła rzymskiego”. Król polski podkreślał, iż nie czyni tego we własnym lub państwa swego interesie, ale dla dobra całej „chrześcijańskiej rzeczypospolitej”. O tym samym Erazm Ciołek starał się przekonać cesarza Maksymiliana w roku 1518. Gdy Leon X wystąpił w tymże roku z kolejnym, bardzo konkretnym projektem krucjaty antytureckiej (tzw. „świętego związku”), Zygmunt I oświadczył, że od dawna pragnie zorganizowania podobnej wyprawy krzyżowej. Może się jednak do niej przyłączyć nie wcześniej ,,aż Polska upora się z Tatarami, Moskwą oraz z innymi wrogami”. Jak widać, już wtedy władcy Polski zdawali sobie sprawę, że misja Polski jako krzewiciela i obrońcy Christianitas nie odnosi się tylko do muzułmanów i pogan, lecz również do schizmatyków. Wkrótce miało to znaleźć wyraz w unii brzeskiej z 1596 roku.

Starania władców Polski o uznanie jej wyjątkowego statusu jako obrońcy i tarczy Christianitas wprawdzie nie od razu zyskały aprobatę Rzymu, dość szybko jednak wpłynęły na imaginarium polityczne samych Polaków. „O, królestwo sarmackie, przedmurze chrześcijaństwa, jego zaporo i obrono od wrogów”, pisał w 1521 r. Jost Ludwik Decjusz, pochodzący z Alzacji krakowski dyplomata, historyk, ekonomista, finansista i sekretarz króla Zygmunta Starego, jego późniejszy doradca i zwierzchnik mennic koronnych, ubolewając, że kiedy Polska zatrzymuje swą piersią „ataki najgorszych nieprzyjaciół”, nie brak takich, co „przez intrygi” dążą do jej zguby i nasyłają na nią „najgorszych wrogów chrześcijaństwa”. Jeden z pierwszych polskich poetów, Marcin Bielski pisał w swoim poemacie satyrycznym „Sen majowy pod gajem zielonym jednego pustelnika”, wydanym w 1566 roku:

Za nami jak za murem drudzy pokój mają,
A wżdy im to niewdzięczno, a naszem złem radzą.

Natomiast Stanisław Orzechowski, ksiądz i kanonik przemyski, jeden z najpopularniejszych wśród szlachty pisarzy politycznych, w mowie pogrzebowej ku czci Zygmunta I podkreślał, że wszystkie wojny, jakie zmarły król prowadził, miały na celu obronę „religii chrześcijańskiej przeciwko Tatarom i Turkom, a przeciwko Moskwie i Wołoszczyźnie imienia rzymskiej Stolicy Świętej, której te ludy są zaciętymi wrogami wskutek sporu pomiędzy Grekami a Rzymem”. I nie powinno wobec tego dziwić, że w roku 1573 Jan Franciszek Commendone, legat papieski i nuncjusz apostolski w Rzeczypospolitej, pragnąc zachęcić szlachtę do elekcji katolickiego władcy, tłumaczył wyborcom, że jedynie król tego wyznania jest w stanie zabezpieczyć to „przezacne i zawsze za całego chrześcijaństwa przedmurze uważane królestwo” przed inwazją pogan czy też heretyków.

Trudno jednak z pewnością stwierdzić, że samo zagrożenie herezją protestancką, jakiemu w XVI wieku musieli stawić czoła nasi przodkowie, stało się kolejnym punktem odniesienia dla autoidentyfikacji Polski jako przedmurza chrześcijaństwo. Dziać się tak mogło z kilku powodów. Przede wszystkim, już w 1573 w akcie tak zwanej konfederacji warszawskiej zagwarantowano w Rzeczypospolitej równouprawnienie polityczne szlachcie, która przeszła na protestantyzm. Właściwie bardziej zdecydowany i, co ważne, skuteczny odpór błędom Lutra i Kalwina Polska dała raczej w XVII wieku, wcześniej zachowując raczej neutralność (czy wręcz przyzwalając na sekularyzację Państwa Zakonu Krzyżackiego i przyjęcie przez nowo powstałe Księstwo Pruskie religii luterańskiej jako panującej, jako w zasadzie pierwsze państwo na Świecie). Ponadto należy również dodać, że aż do końcówki XVI wieku Polska w zasadzie nie toczyła wojen przeciwko państwom protestanckim, a gdy ten stan rzeczy uległ zmianie w związku z wybuchem długotrwałego konfliktu ze Szwecją, to miał on przede wszystkim raczej charakter dynastyczny niż religijny (choć samo pozbawienie Zygmunta III Wazy należnego mu tronu miało oczywiście również, jeśli nie przede wszystkim, wymiar religijny). Szczególnie symptomatyczna jest tu oficjalna neutralność Rzeczpospolitej wobec największej i najważniejszej wojny religijnej w historii Europy, czyli wojny trzydziestoletniej.

Zarazem jednak należy wspomnieć, że w XVI wieku sama idea Polski jako „przedmurza chrześcijaństwa” była dość często krytykowana właśnie przez rodzimych protestantów. Tak na przykład kalwiński polemista i duchowny, Stanisław Sarnicki, w 1575 r., w swoim dziele De bello turcico deliberatio pisał, iż byłoby absurdem zrywać długoletni pokój z Turcją, którego tak starannie przestrzega Francja, a nawet Wenecja i cesarstwo nie zdecydowały się na podjęcie długotrwałych walk z imperium tureckim. Podobnie anonimowy autor „Deliberacyjej o społku i związku Korony Polskiej z pany chrześcijańskimi przeciwko Turkom”, wydanej w 1595, odradzał swym rodakom uczestnictwo w takiej koalicji, bo sułtan „nam nigdy obrazy ani krzywdy żadnej nie uczynił” i skoro Wysoka Porta dochowywała Polsce traktatów, i my nie powinniśmy ich łamać. Przystępując do ligi chrześcijańskiej, „wtargnienia tureckiego” nie unikniemy.

Wobec przytoczonych wyżej faktów można zrozumieć, że jeszcze na początku XVII w. stosowanie pojęcia antemurale do Polski wydawało się nad Tybrem co najmniej dyskusyjne. Poeta Traiano Boccalini w sztuce poświęconej walce narodów europejskich z Wysoką Portą każe królowi polskiemu, Zygmuntowi III Wazie, wyznać, że „Polacy żyli z Turkami w dobrym pokoju” , starali się bowiem „nie drażnić śpiącego psa”, nie ufali zaś domowi austriackiemu, który „nie jest rozkochany w wielkości Polaków”. Sytuacja wkrótce jednak miała ulec zmianie.

W 1620 roku, w odpowiedzi na wieści o wielkiej inwazji tureckiej, jaka miała zdążać ku Rzeczpospolitej w ramach zemsty za udzielenie wsparcia Świętemu Cesarstwo Rzymskiemu w wojnie trzydziestoletniej, które przyczyniło się do rozbicia wspierających stronę protestancką wojsk księcia Siedmiogrodu, osmańskiego wasala (wsparcia zresztą raczej symbolicznego, polegającego na zgodzie króla Zygmunta III na zaciąg wojsk najemniczych z polskich ochotników), wojsko polskie pod wodzą hetmana wielkiego koronnego, Stanisława Żółkiewskiego, przekroczyło Dniestr i stoczyło z Osmanami bitwę pod Cecorą, w której odniosło sromotną klęskę, a sam hetman poniósł śmierć podczas próby odwrotu ku granicy.

Jednak to nie Cecora, lecz zwycięstwo odniesione rok później pod Chocimiem przez wojska dowodzone przez hetmana litewskiego Jana Karola Chodkiewicza, zapoczątkowało wręcz lawinowy wzrost wzmianek o Polsce jako o przedmurzu, występujących zarówno w źródłach rodzimych, jak i obcych. Ze szczególną radością powitał Chocim papież Grzegorz XV, nazywający w instrukcjach dla nuncjuszy „sprawę polską […] sprawą całej Europy”. Papież pisał o Polakach, że są „godnymi, aby ich cała społeczność chrześcijańska mianowała oswobodzicielami świata i pogromcami najsrożnych nieprzyjaciół”. Chocim został nawet, tak jak wcześniej wielkie zwycięstwo morskie z 1571 r. pod Lepanto, wpisany do formularza mszalnego i oficjum brewiarzowego, których to wyróżnień nie dostąpiły przedtem wiktoria pod Grunwaldem, a później zwycięstwo pod Wiedniem. Aż do reformy kalendarza liturgicznego, wprowadzonej po soborze watykańskim II, Kościół w Polsce obchodził 10 października wspomnienie dziękczynienia za Zwycięstwo Chocimskie 1621 r., jako święto 3 klasy. Odtąd Rzym nie wyrażał już wątpliwości na temat tego, czy Polska stanowi „antemurale christianitatis”. Tak też została nazwana w jednym z listów papieskich z roku 1621. Przypomniał o tym między innymi Innocenty XI, który w 1678, zgorszony zawarciem rozejmu w Żurawnie, na mocy którego Polska pozostawiała pod władzą turecką utracony w 1672 roku Kamieniec Podolski, pisał do naszego senatu, iż nie powinien był dopuścić do ratyfikacji tego układu. Albowiem „przepotężnym i świetnym przedmurzem rzeczypospolitej chrześcijańskiej było po wsze czasy Królestwo Polskie”.

Atmosfera taka musiała się udzielić nawet protestantom, o czym może świadczyć to, że po drugiej bitwie pod Chocimiem, stoczonej 1673 r., przebywający już na emigracji arianin Zbigniew Morsztyn nazywał swą ojczyznę „zasłoną, murem i całej Europy obroną”.

Zanim przejdziemy do dalszych dziejów terminu, będącego tematem naszych rozważań, warto może w tym miejscu zastanowić się, skąd w ogóle się on wziął, w swojej bądź co bądź dość osobliwej formie – nie mur, ale właśnie przedmurze. Jak można było przypuszczać, jest to termin pochodzenia biblijnego. W tłumaczeniu świętego Hieronima, antemurale występuje dwukrotnie w Starym Testamencie, mianowicie u Izajasza 26,1: „Ponitur in ea murus et antemurale” oraz w Trenach Jeremiasza 2,8: „Luxtique antemurale et murus pariter”. Aż do schyłku XVI stulecia zarówno katolicy (Biblia Leopolity z 1561), jak i różnowiercy (tzw. Biblia Radziwiłłowska oraz Biblia Budnego z 1572) tłumaczyli antemurale przez parkan, basztę, przekop lub wał. Dopiero w przekładzie Jakuba Wujka (1599 r.) pojawia się znany nam dobrze termin: „Będzie w nim położony mur i przedmurze” (Izajasz), „I płakało przedmurze i mur społem rozwalony jest” (Treny Jeremiasza).

Co jednak ciekawe, wydaje się, że aż do schyłku dawnej Rzeczypospolitej ani razu chyba nie określono jej polskim słowem „przedmurze”. Jedyny znany nam wyjątek stanowi Wacław Potocki, który w „Transakcyi wojny chocimskiej”, powstałej ok. 1672 roku, lecz ogłoszonej drukiem dopiero w 1850, napisał, że:

[...] skoro się do Polski bisurmanin wrzepi
I zniesie to przedmurze, bez wszelakiej chyby
Będzie ich [chrześcijan] suchą ręką zbierał jako grzyby.

Mimo to zrozumienie łacińskiego odpowiednika nie stanowiło dla ówczesnej szlachty większego problemu. Jak je rozumieć, tłumaczył na przykład kaznodzieja królewski Adrian Pikarski, który na sejmie 1672 r. „wywodził obszernie, co to antemurale”. Jest nim Korona Polska, mająca piersi rycerstwa na obronę swych granic oraz dla ochrony i szerzenia religii katolickiej. Kiedy jednak jej obywatele zaniedbali się w swych obowiązkach, Bóg dotkliwie zmniejszył granice państwa. Jezuicki kaznodzieja czynił tu porównanie do losów Jerozolimy, która w podobny sposób została pokarana przez Boga. Punktem wyjścia do kazania był cytat z Pisma Świętego, a mianowicie przytoczony już werset z Izajasza.

Z kolei najwybitniejszy poeta szlacheckiego baroku, Wespazjan Kochowski, zgodnie z ówczesna maniera spolszczając antemurale na „antemurał”, określał w ten sposób samą Matkę Bożą, w Pieśni III swojego „Niepróżnującego próżnowania”, zatytułowanej w iście barokowy sposób jako „Taratantara albo pobudka do rycerstwa polskiego żeby ufności w Bogu pełni pośpieszali na odsiecz Kamieńcowi Podolskiemu”:

Królowa Polska, Sarmacyjej pani,
Tobie i nieba, morze i otchłani
Posłuszne zawsze, świetną słońce togą,
Miesiąc pod nogą.

Błogosławioną zową Cię narody,
Boś nam w kłopotach dana dla ochłody,
Ucieka się dziś pod Twój paiż mocny
Kraj nasz północny.

Widzisz to. Panno, jak Twoje kościoły
W bluźnierskie idą moschy lub popioły.
Uczyń, niech brzydki co się Turczyn sroży,
Z srogości złoży.

Tyś jest szyk wojska, szyk nieustraszony,
Tyś antemurał Polski niezwalczony,
O wieżo mocna i w tej naszej stronie
Nowy Syjonie.

***

Wraz z najpierw osłabieniem, a potem całkowitym upadkiem Rzeczypospolitej, jej rola jako antemurale stała się pieśnią przeszłości, podobnie jak i samo Christianitas, którego miałaby być osłoną.

Pognębiona rozbiorami Polska w oczach swoich mieszkańców stawała się, we w zasadzie bluźnierczy sposób, „Chrystusem narodów”, który swoją męką miał przynieść „wyzwolenie” narodom „ciemiężonym” przez ówczesnych monarchów. Inni szli jeszcze dalej, agitując za tym, by Polska stała się aktywnym liderem wszelkich ruchów rewolucyjnych, w myśl zasady „za wolność naszą i waszą”.

Szczęśliwie jednak ten hańbiący okres w zasadzie dobiegł końca wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Nasza Ojczyzna wróciła na swoje miejsce w Europie, musząc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy weźmie na siebie znów tę samą rolę – rolę przedmurza.

Oczywiście, sama idea nie była bynajmniej zapomniana przez 123 lata niewoli. Już w przededniu Wielkiej Wojny, gdy rosły nasze nadzieje na przynajmniej uzyskanie wyraźnie szerszej autonomii u boku któregoś z mocarstw, coraz chętniej wspominano nie cierpiętnictwo rozbiorów, lecz chwałę dawnej Rzeczypospolitej. Już w czasie wojny, historyk Oskar Halecki, wówczas docent na Uniwersytecie Jagiellońskim, dając wykład z cyklu „O przyczynach upadku Polski”, poruszył temat misji Rzeczypospolitej na Wschodzie: „Polska wyjątkowe w Europie zdobycze wolnościowe swej rycerskiej braci zaniosła […] wśród liczne rzesze bojarstwa, uginające się pod ciężarem powinności służebnych i ograniczeń osobistych praw […]. Ideał przedmurza chrześcijaństwa, zachodniej kultury i wolności, który przyświecał pierwszym twórcom i szermierzom unii, kiedy szli w Witoldowe boje nad Worsklę lub nad Okę, wcieliła w sobie Polska, ich potomków, owiana zwycięskim szumem husarskich skrzydeł pod Kłuszynem i Chocimiem. Polska wreszcie uświęciła Wspólną Rzeczpospolitą tym krzyżem, który Jadwiga zaniosła nad Wilię jako ryngraf obronny przed mieczem krzyżackim, który Skarga ukazywał Rusi w imię jedności Kościoła Bożego”.

Możliwość ponownej realizacji tej szczytnej roli pojawiła się jednak dopiero, co oczywiste, po odzyskaniu niepodległości – z tym, że w międzyczasie w istotny sposób zmienił się przeciwnik, przed którym Polska miała osłaniać Europę. Islam został właściwie wypchnięty z kontynentu, poza przyczółkiem tureckim wokół Adrianopola, należącym zresztą do państwa oficjalnie bezwyznaniowego i prowadzącego antyreligijną politykę, czy marginalnymi enklawami Albanii czy należącej zresztą do Jugosławii (początkowo nazywającej się Królestwem Serbów, Chorwatów i Słoweńców) Bośni. Zagrożeniem przestała być również schizma wschodnia, jej miejsce zajął jednak dużo groźniejszy wróg – rewolucja bolszewicka.

Argument konieczności wspierania przez Zachód Polski jako pierwszej linii oporu przez naporem sowieckim został zresztą właściwie od razu podchwycony przez reprezentantów odradzającego się państwa polskiego na arenie międzynarodowej. Już w czasie konferencji paryskiej Roman Dmowski miał powiedzieć „Polska […] jest obecnie jedyną zaporą dla bolszewizmu i zamierza być jedynym czynnikiem blokującym Niemcom kontrolę nad Rosją” – tak jego słowa zanotował Charles Seymour, profesor Uniwersytetu Yale, rzeczoznawca delegacji amerykańskiej na konferencję pokojową, zajmujący się problemem przyszłości Austro-Węgier. Podobnego zwrotu użył również Józef Piłsudski, w lutym 1921, odpowiadając w Paryżu na przemówienie powitalne prezydenta Republiki Francuskiej Alexandre’a Milleranda. Naczelnik Państwa Polskiego wprost powołał się na ideę Polski jako „przedmurza Zachodu” i mówił o jej „misji cywilizacyjnej” na Wschodzie, analogicznej do tej, jaką Francja wypełniała na Zachodzie.

Oczywiście, stosunek zachodnich mocarstw do nowo odrodzonego państwa nie był, delikatnie mówiąc, jednoznaczny, niemniej i wśród jej przedstawicieli znaleźli się tacy, którzy świadomi byli położenia i roli Polski. Najgłośniejszym z nich był z pewnością brytyjski dyplomata, szef alianckiej misji do Polski, lord Edgar Vincent D’Abernon, który w swojej książce Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata wyraził przekonanie, że w wypadku klęski polskiej armii pod Warszawą w 1920 roku „nie tylko chrześcijaństwo otrzymałoby cios druzgocący, ale samo istnienie zachodniej cywilizacji zostałoby zagrożone. Bitwa pod Tours [znana bardziej jako bitwa pod Poitiers, w której wojska Franków dowodzone przez Karola Młota rozbiły w 732 roku armię muzułmanów z Andaluzji] uratowała naszych brytyjskich przodków i galijskich sąsiadów od jarzma Koranu, prawdopodobne jest, iż bitwa warszawska ocaliła Europę Środkową i część zachodniej od bardziej brzemiennego przewrotem niebezpieczeństwa – od fanatycznej tyranii Sowietów”.

Co ciekawe, nawet ci nieprzychylni wobec Polski byli skłonni, acz bez satysfakcji, przyznać konieczność uznania jej ówczesnej roli. Tak miał stwierdzić nawet sam Gustav Stresemann, minister spraw zagranicznych Rzeszy Weimarskiej, znany ze swoich antypolskich przekonań, w rozmowie z jednym z dyplomatów francuskich, przyznając że w interesie Niemiec niewątpliwie leży konsolidacja Polski, która jest „barierą antybolszewicką”. Zapewne należy to odczytywać w kontekście niemieckiego planu Mitteleuropy, zakładającego istnienie szeregu podporządkowanych Niemcom państewek w Europie Środkowej, odgradzających je od Rosji. Udział Polski w takim bloku byłby uzależniony od znacznych ustępstw terytorialnych na rzecz Rzeszy. Niemniej warto zauważyć, że mimo tej niechęci Niemcy byli świadomi roli Polski jako zapory przeciwko Sowietom.

Rzecz jasna, odwołania do idei antemurale pojawiały się w wypowiedziach ówczesnych hierarchów Kościoła Katolickiego w Polsce. Prawdopodobnie jednym z pierwszym hierarchów, który się do niej wyraźnie odwołał, był arcybiskup warszawski i były członek Rady Regencyjnej, kardynał Aleksander Kakowski. Przy okazji przekazania mu w Rzymie przez papieża Benedykta XV tak zwanej Świecy Jozafata, znanej również jako Świeca Niepodległości lub Świeca Piusowa, powiedział w okolicznościowym przemówieniu: „Niechże świeca umieszczona w Katedrze Świętojańskiej w Warszawie będzie symbolem zadania historycznego naszego narodu: że jak w przeszłości tak i na przyszłość mamy nieść światło cywilizacji chrześcijańskiej i kultury europejskiej na Wschód, mamy być tejże cywilizacji wałem ochronnym, słowem przedmurzem chrześcijaństwa przeciwko zapędom barbarzyńskim Wschodu”. Uroczystość ta miała miejsce 4 stycznia 1920 roku, sama świeca była jednak znacznie starsza, bowiem ofiarował ją polskim katolikom papież Pius IX podczas powstania styczniowego, w związku z kanonizacją Jozafata Kuncewicza, jednego z głównych orędowników unii brzeskiej wśród duchownych obrządku wschodniego w XVI i XVII wieku. Decyzją Benedykta XV świeżo powołany do Kolegium Kardynalskiego ordynariusz warszawski zabrał ją ze sobą z przeznaczeniem dla kościoła katedralnego w stolicy. Obecnie znajduje się ona w Świątyni Opatrzności Bożej.

Również i duchowni krajów zachodnich uznawali doniosłą rolę Rzeczypospolitej. W książce „Les évêques français en Pologne” księdza Alfreda Baudrillarta, będącej pokłosiem pielgrzymki biskupów francuskich, na czele z kardynałem-arcybiskupem Paryża Louisem-Ernestem Dubois, do Polski w 1924., znalazły się słowa o Polsce jako właśnie „barierze” między Zachodem a Wschodem, a miała to być „solide barrière de quarante millions d’hommes”. Polska słaba jest stałym niebezpieczeństwem, Polska silna zaś trwałą gwarancją pokoju – powtarzali biskupi francuscy.

***

Dzisiaj, być może jak nigdy, Polska powinna sobie zadać pytanie, jaka jest dziejowa rola. Czy, niczym w XIX wieku, chce być awangardą demokracji i liberalizmu? Komunizm sowiecki wprawdzie już dawno upadł, ale nadal wielu nas straszy widmem rosyjskiej inwazji, czy opowiada o rzekomych obowiązkach wynikających z faktu graniczenia z Białorusią, nazywaną „ostatnią dyktaturą w Europie”. Co gorsza, wielu myślicieli i polityków mainstreamowej prawicy zdaje się wierzyć, że jako kraju leżącego przy wschodniej granicy tak Unii Europejskiej, jak i NATO, naszym posłannictwem jest nieść światło cywilizacji „zachodniej” na Wschód, co miałoby oznaczać angażowanie się w różne nieprzemyślane awantury na Ukrainie czy we wspomnianej już Białorusi, w celu zaprowadzenia i umocnienia w nich demokracji liberalnej.

A przecież nie taka była historyczna rola Polski, która nie była przedmurzem żadnego nieokreślonego „Zachodu”, lecz chrześcijaństwa, czy, mówiąc konkretniej, katolicyzmu. Oczywiście, dzisiaj jesteśmy w stokroć trudniejsze sytuacji niż być może kiedykolwiek w naszej historii: tak zwana III Rzeczpospolita, jakkolwiek nie jest nawet oficjalnie krajem katolickim, jest mimo to chyba najbardziej katolickim krajem całej Europy, czy to z ducha jej praw, czy jej mieszkańców, by nie rzec wręcz, że jedynym krajem wciąż katolickim (oprócz może malutkiego Liechtensteinu). Tym samym już nie przedmurze, chroniące z jednej tylko strony, czy nawet z dwóch, niczym w międzywojniu, między Sowietami a nazizmem, lecz bastion czy reduta, otoczona zewsząd.

Tym większa spoczywa na nas odpowiedzialność – najpierw, by zachować to, co jeszcze w Polsce, relatywnie łagodnie dotkniętej najgorszymi skutkami tak zwanej reformy soborowej i równoczesnej jej rewolucji obyczajowej, tli się z depozytu wiary – ale przecież na tym nie można poprzestać. Dziś nie można być już tylko murem, szańcem, lecz hufcem zaczepnym, harcownikami, forpocztą, iskrą, która roznieci ogień tam, gdzie jeszcze tli się żar, lub choć został jakikolwiek opał.

Ktoś może powiedzieć, że to zadanie trudne, niemal niemożliwe. Nawet gdyby się z tym zgodzić, to trzeba jednak zarazem zastrzec, że ono konieczne, a więc i możliwe. W czym nam dopomóż Panie Boże i nasi Święci Patronowie!

Pisząc ten tekst posiłkowałem się dwoma arcyciekawymi artykułami naukowymi, do których lektury zachęcam:

profesora Janusza Tazbira – Od antemurale do przedmurza, dzieje terminu

https://rcin.org.pl/Content/38080/WA303_39385_A512-29-1984-OiR_Tazbir.pdf

oraz

profesora Marka Kornata – Odrodzenie idei Polski jako „przedmurza” cywilizacji Zachodu w II Rzeczypospolitej. Opinie własne i cudzoziemskie

http://www.kliopolska-ihpan.edu.pl/images/2018-TomX/07_Kornat.pdf